O grawitacji i wierze w siebie

Ktoś
Ktoś

Na początku kilka słów o mnie. Jestem kimś. Mieszkam w TVN-ie, gdzie wszyscy patrzą na mnie, jak w tęczę. Nad czy nie będę się rozwodził, bo dzieje się to, od tak dawna, że zapewne robią to po prostu z przyzwyczajenia. Co oczywiście nie oznacza, że nie jestem nieziemsko przystojny i nadludzko inteligentny. O oczywistościach się nie dyskutuje. Jestem też – jak się ostatnio przekonałem – dużo mniejszy od Małachowskiego, któren to Małachowski, gdyby był choć odrobinę większy miałby już własną grawitację, satelity, a być może i dwa czy trzy pierścienie i własny pas meteorytów. Ale ostatecznie za byle co mistrzem się nie zostaje. Żeby zostać mistrzem, trzeba się najpierw uważać za mistrza. Wierzyć w siebie, swoje możliwości i swoją siłę. Tymczasem dookoła panuje raczej ogólny pesymizm i obawa. Na przykład zasmuca mnie brak wiary we własną kulturę, która choć wyznawana przez 38 milionów ludzi podobno nie ma szans w starciu z dwoma tysiącami muzułmanów, którzy – raz wpuszczeni z pewnością wynarodowią nasz wszystkich otoczą i przewagą liczebną zmuszą do przejścia na Islam. Co jest o tyle zabawne, że w Warszawie, gdzie mieszkam od dawna żyje kilkadziesiąt tysięcy Wietnamczyków, a warszawiacy nijak masowo nie przechodzą na animizm.

Ale ja się w końcu nie znam :)

podziel się:

Pozostałe wiadomości