Mens sana in corpore sano, czyli dowód na to że starożytni Rzymianie nie byli nieomylni.

Na początku kilka słów o mnie. Jestem Kimś. Mieszkam w TVN-ie, gdzie wszyscy patrzą na mnie jak w tęczę. Oczywiście z wyjątkiem tych momentów, kiedy z uporem godnym lepszej sprawy oglądają sport. Bo wtedy to zapomnij. Sytuacja ta budzi we mnie całkowicie zrozumiałą (przynajmniej dla mnie) frustrację. A nawet niepokój. A przecież nie chcemy, żebym był niespokojny, prawda?

Mając na uwadze powyższe, a także wyrażaną przeze mnie uprzednio chęć posiadania medalu zdecydowałem się zająć sportem.

Pozostało mi wybrać dyscyplinę sportu.

Piłka nożna odpada z oczywistych powodów. Za bardzo lubię wygrywać.

Biegi maratońskie wyglądały całkiem, całkiem. To znaczy do momentu, w którym ktoś mi nie powiedział, że te 42 z czymś kilometry trzeba przebyć per pedes, czyli, za przeproszeniem, na piechotę.

Z pływaniem i sprintem oczywiście poradziłbym sobie bez najmniejszego trudu, gdyby nie fakt, że trzeba się przy tym spieszyć. A ja wzorem – wielkiego Warszawiaka, Piotra Skrzyneckiego – zawsze uważałem, że pośpiech poniża.

Ostatecznie zdecydowałem się na tenis stołowy jako na grę stateczną, olimpijską i – co nie jest bez znaczenia – posługującą się przyrządami o rozsądnie umiarkowanej wadze.

Pozostało mi się tylko nauczyć grać. W tym celu udałem się na obserwację treningu Natalii Partyki, która zaserwowała.

Delikatnie uderzona piłeczka rozpędziła się do szybkości ponad 100 kilometrów na godzinę, przebiła ścianę, przeleciała przez środek konstruowanego przez Karola Strasburgera samochodu kempingowego, następnie przyspieszyła i poleciała w nieznanym kierunku. Moim skromnym* zdaniem przekroczyła trzecią prędkość kosmiczną** i opuściła Układ Słoneczny.

Natalia Partyka – najlepsza polska pingpongistka - urodziła się bez prawego ramienia, na skutek czego powszechnie uważana jest za osobę niepełnosprawną. Jednakowoż odnoszę nieodparte wrażenie, że nawet gdyby brakowało jej jeszcze kilku ważnych elementów i tak pokonałaby w ping-ponga i mnie, i Ciebie i – skoro już o tym mówimy – Janusza Korwina-Mikke.

Mimo to, zarówno Natalię jak i jej kolegów i koleżanki, uważamy za parasportowców uprawiających parasport.

Niechaj będzie i tak.

Tylko, drogi Czytelniku, skoro tak to jakim słowem musiałbyś określić siebie. Albo mnie. Albo – skoro już o tym mówimy – Janusza Korwina-Mikke?

No?

Wasz KTOŚ

*Choć bez przesady

** Bardzo szybko

podziel się:

Pozostałe wiadomości